Minęło parę dobrych chwil od przemówienia liderki klanu Flumine. Rodzina poległego cały czas przy nim czuwała. Inni odeszli po krótkim pożegnaniu. Ja również. Wróciłam do swoich obowiązków. Kilku wojowników miało głębokie rany. Martwiłam się, że może wdać się zakażenie. Nie mogłam zawieść. Klan nie mógł pozwolić sobie na kolejne straty. Dobrze o tym wiedziałam. Nagle zaczęłam popadać w jakiś amok. Mój umysł tworzył sobie dziwne historie dotyczące mojej rangi. Nachodziły nie myśli, że jestem złą medyczką, że nie zdołałam uratować nawet tych, którzy czują się dużo lepiej. Za wiele się wydarzyło ostatnimi czasy. Za dużo wojny, krwi i bólu… Pomyślałam teraz o starszych. Jak oni to wszystko znoszą. Przeżyli na pewno wiele walk. […]
Po paru minutach bez przemyśleń, w ciszy podjęłam decyzję aby wziąć się w garść. Jeżeli chciałam uratować rannych to musiałam działać pewnie. Jednak nie było to łatwe. Na moich barkach spoczywało wiele obowiązków. Przydał by się jakiś uczeń medyka. Już, już chciałam pobiec do Nat, kiedy opamiętałam się. Teraz?! W takim momencie?! Nie mogę jej zawracać głowy takimi błahostkami. Ona musi troszczyć się o cały klan, a ja mam tylko leczyć. […]
Co się ze mną dzieje? – pomyślałam… - Nigdy taka nie byłam…
Postanowiłam, że wezmę coś na uspokojenie, a kiedy przyjdzie odpowiednia pora zapytam Natsu o jakiegoś ucznia… Nagle usłyszałam jęki jednego z najciężej rannych. Szybko do niego pobiegłam i podałam środki uśmierzające ból. Zasnął jak pozostali. Musiałam oderwać się od tego wszystkiego, przestać patrzeć na krew, rany i cierpienie… Uznałam, że pójdę do starszych zapytać czy czegoś nie potrzebują. […]
Po kilkunastu minutach wróciłam. Ranni nadal spali. Zabrałam się za porządkowanie opatrunków, ziół. Po prostu uciekłam w wir obowiązków, a raczej sprzątania. Nagle poczułam czyjś oddech na plecach. To był jeden ze starszych. Znał mojego ojca.
- Przestań to układać! – powiedział trochę podniesionym głosem - Powinnaś odpocząć choć na chwilę!
- Ależ odpoczywałam… Byłam u Was i gawędziłam.
- Mhmm… Gawędziłaś z nami, a byłaś na drugim końcu świata…
- Nieprawda! - skłamałam, choć tego nienawidzę.
- Powinnaś sobie kogoś znaleźć… Kogoś, na kim możesz polegać.
- Znaleźć?! - krzyknęłam zdumiona - Przecież wiesz jakie są zasady!
- Tak. Źle się wyraziłem… Chodziło mi o to, żebyś nie była sama jak do tej pory… - powiedział to i odszedł.
- Zaczekaj! - zawołałam - Przepraszam za te moje wybuchy złości. Nie powinnam była się tak zachowywać. Jesteś dla mnie jak drugi ojciec. Przepraszam cię!
- Ależ nie ma za co… Rozumiem cię. Jesteś podenerwowana. Możesz zawsze na mnie liczyć!
On odszedł, a w mojej głowie jak echo rozbrzmiewało słowo przyjaciel…
[428 słów]
Brak komentarzy
Prześlij komentarz